„O Antku który mówił prawdę” - Bajka dla dzieci
Sunday, June 15, 2025 | By: Edyta Gudbrandsen
„O Antku który mówił prawdę”
Za górami, za lasami, tak mniej więcej pośrodku, już za jeziorami, ale przed wysokimi górami była mała wioska. Mieszkało tam niewiele osób; nich policzę: siedemdziesiąt dwie dokładnie. Jeśli liczyć Starego Lulka, to siedemdziesiąt trzy. Stary Lulek mieszkał tuż za wsią, w małym brzozowym lasku. Chatę, w której mieszkał trudno było dostrzec z drogi. Jej drewniane, wymyte deszczem ściany i dach pokryty mchem zlewały się w jedno z lasem. Nikt z mieszkańców wsi nie wiedział, ile lat ma Stary Lulek i skąd się wziął. On tam po prostu był od zawsze i od zawsze był stary. Sołtys zwykł mawiać, że ten Lulek to taki „szemrany gość”. Ale co to miało oznaczać nikt nie wiedział.
Wieś nazywała się Koźlątka. Duża czekolada dla tego, kto odgadnie skąd wzięła się ta nazwa!
Wieś słynęła z produkcji własnej roboty kozich serów. Prawie wszyscy we wsi mieli kozy. Jedni produkowali mleko, inni sery. Jeszcze inni uczyli kozy cyrkowych sztuczek.
Jednym z zapalonych treserów był Antek. Antek miał 10 lat i mieszkał niedaleko szkoły. Jego mama była fryzjerką, a tata robił sery. Antek spędzał każdą wolna chwile na dworze. Jeśli nie przy tresurze koźląt to ze swoją przyjaciółką Marlenką.
Marlenka była w tym samym wieku co Antek. Antek nazywał ja czasami: Morelka, co sprawiało, że dziewczynka dostawała czerwonej gorączki. No wiecie, wtedy, kiedy ci z nerwów para uszami idzie. Zazwyczaj jednak Marlenka wybaczała mu wszystko. Nikt bowiem nie znał tylu sekretów o życiu zwierząt, nikt nie znajdował tak słodkich, dzikich jabłek i nikt nie umiał uczyć kóz sztuczek takich jakie potrafił Antek.
Marlenka uwielbiała Antka, a Antek uwielbiał spędzać czas z Marlenką. W letnie dni wstawali oboje wcześnie rano, Antek karmił kózki, Marlenka swojego ulubionego kotka, który nazywał się Ptyś. Oboje jedli w pospiechu śniadanie i wyruszali na poszukiwanie przygód. Jeśli myślisz, że przygód trzeba szukać daleko, to się mylisz. Prawdziwe zagadki czekają często tuż za zakrętem wiejskiej drogi.
Marlence imponowała wiedza jaką miał Antek. Czasami tylko odnosiła ona wrażenie, że Antek myśli, że wie wszystko.
- Mówisz jakbyś zjadł wszystkie rozumy – zwykła wtedy mawiać.
- To jest fizycznie niemożliwe – odpowiadał wtedy Antek.
Marlenka wzdychała głośno i przewracała oczami.
- Nikt nie wie wszystkiego! – mówiła
- Ja wiem prawie wszystko – mówił dumny jak paw Antek.
- Och! Jesteś strasznie irytujący! – złościła się Marlenka. Wtedy Antek zwykł mówić coś w tym stylu:
- A ile nóg ma stonoga? – pytał przekornie
- Sto… – odpowiadała niepewnie Marlenka.
- A nie bo dziesięć, albo dwanaście, a czasami czternaście.
Ot i taka była rozmowa z Antkiem.
Któregoś dnia zawędrowali w pobliże chatki Starego Lulka. Chatka przypominała właściwie bardziej leśny szałas, który ledwo stał na nogach. Dookoła rosły dzikie kwiaty, a w małym, ogródku zioła rozrosły się na wszystkie strony swata.
Wyglądało na to, że nikogo nie było w domu.
- Wchodzimy? – zapytał Antek z błyskiem w oku.
– Oszalałeś! – wyszeptała przerażona Marlenka – ktoś nas może zobaczyć!
- A tam, kto nas tu zobaczy, chodź! Antek pociągnął ją za rękę.
Chatka nie była zamknięta. Dzieci weszły do środka w akompaniamencie skrzypiących drzwi, odganiając po drodze jaszczurkę wygrzewająca się w progu.
- Wow… - wyszeptała Marlenka widząc wnętrze chatki, w której wszędzie wisiały obrazy namalowane akwarelą. Gdzie nie spojrzeć, płótna, kartki, arkusze z namalowanymi kwiatami.
- Ale bałagan – powiedział zniesmaczony Antek – czy ktoś tu w ogóle sprząta?
- Zobacz jakie piękne rysunki – zachwycała się Marlenka.
- Też tak potrafię – powiedział od niechcenia Antek.
- Tak, ciekawe, jakoś nigdy nie widziałam żebyś tak malował – powiedziała sceptycznie dziewczynka.
- Bo nie malowałem, ale jakbym chciał to bym tak namalował. Pewnie nawet ładniej niż te.
Marlenka pokręciła głową w niedowierzaniu.
- Ten Stary Julek to chyba się zakonserwował tak dobrze z powodu tych pajęczyn dookoła. – przecież tu wygląda gorzej niż w koziej stajni. Zobacz na te stare zdjęcia! Stare i brzydkie.
- To jest chyba ślubne zdjęcie… - powiedziała Marlenka zbliżając nos do pożółkłej fotografii – a to tutaj to portret jakiejś kobiety…
Antek przeszukiwał wzrokiem ciemne zakamarki chatki. W środku było tak cicho. Nawet muchy nie było słychać.
- Czy mogę wam w czymś pomóc?! – niski, męski głos zadudnił w malej chatce aż się ściany zatrzęsły.
Marlenka podskoczyła na metr do góry i pisnęła niczym mysz. Antek potknął się o wielki, gliniany garnek stojący na ziemi przewracając i garnek i siebie. Po czym poderwał się do góry, otrzepując nerwowo szorty.
- Yyyyy nie, my tylko, dzień dobry, my tylko…. Potrzebuje pan mleka? Koziego mleka? My sprzedajemy mleko – wyrzucił z siebie Antek.
Stary Lulek popatrzył na dzieci spod krzaczastych brwi.
- Mleko sprzedajecie… Hmmm. I gdzie to mleko? – zapytał.
- Yyyyy no w domu, to znaczy u mnie, to znaczy nie tutaj. Ale mogę przynieść. Zaraz. Natychmiast.
Mężczyzna popatrzył skupiony na Antka.
- Dobrze. Wezmę jeden litr.
- Już biegnę – zapewnił gorliwie Antek, kiwając głową tak szybko, że Marlenka myślała, że zaraz mu się ta głowa urwie.
- Poczekaj – powiedział Stary Lulek – znajdę kankę na mleko, tylko trochę mi to zajmie… Ciężko coś znaleźć tym bałaganie – dodał kładąc nacisk na słowo: „bałaganie”.
Antek się zarumienił. Stary Lulek musiał słyszeć to, co powiedział, kiedy wszedł do domku.
W drodze powrotnej dzieci prawie biegły w ogóle ze sobą nie rozmawiając.
Jakby mało było przeżyć na jeden dzień, z oddali zobaczyli mamę Marlenki, która stała na drodze trzymając coś w rękach. Mama wyglądała na smutną. Kiedy dzieci podeszły bliżej okazało się, że mama trzyma na rękach Ptysia. Ptyś miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał.
- Co się stało? – zapytała przestraszona Marlenka.
- Nie wiem – odpowiedziała – zaniepokojona mama – znalazłam go w ogrodzie, musiał chyba zjeść jakąś trującą roślinę.
- Och nie – Marlenka zaczęła płakać – musimy jak najszybciej jechać do weterynarza.
- Nie chce źle wróżyć, ale wydaje mi się, że Ptyś nie ma szans. Pewnie zdechnie lada moment – powiedział Antek.
Marlenka spojrzała na niego oczami wyplenionymi łzami.
- Jak możesz coś takiego powiedzieć? Jesteś moim najlepszym przyjacielem! Przyjaciele powinni wspierać i dodawać otuchy!
- Ale ja tylko mowie prawdę – odrzekł Antek – z naukowego punktu widzenia… -kontynuował.
- Ja nie chcę wiedzieć co o tym mówi nauka, wsadź sobie do kieszeni tę twoja prawdę! – krzyknęła Marlenka. Po czym razem z mama pospieszyły w kierunku wsi, do weterynarza.
Antek zakłopotany spuścił wzrok. Nic z tego nie rozumiał. Jego tata zawsze powtarzał, że trzeba mówić prawdę. Jakoś dziwnie mu się zrobiło, kiedy zdał sobie sprawę, że Marlenka naprawdę była poruszona tym co powiedział. Antek nie wiedział co ze sobą zrobić. Poszedł przed siebie i nie wiedząc, kiedy znalazł się przed chata Starego Lulka.
- A gdzie mleko? – zapytał Stary Lulek
- Mleko? – zamrugał oczami Antek i nagle sobie przypomniał – ach mleko… tak… Ugh… przepraszam zapomniałem. To przez Ptysia, który zdechł. To znaczy jeszcze nie zdechł, ale pewnie zdechnie… To znaczy nie wiem, czy zdechnie, to znaczy szanse są małe, to znaczy…. – plątał się Antek.
- Jeśli nigdzie się nie spieszysz to możesz tu usiąść i opowiedzieć mi o tym co się stało – powiedział Stary Lulek łagodnym tonem.
Popołudnie było ciepłe i pachnące letnimi kwiatami. Pszczoły bzyczały leniwie, a ptaki szykowały się do snu.
- Chodzi o to, że jak mówię prawdę to nie zawsze to wychodzi to na dobre – powiedział Antek.
- Jak z tym bałaganem? – zapytał Stary Lulek
- No… - przyznał Antek i zwiesił głowę.
Stary Lulek popatrzył przed siebie, wziął głęboki oddech, a potem powiedział:
- Ta chatka to było ulubione miejsce mojej żony. Ona była artystka. Pięknie malowała. Jakiś czas temu zachorowała i umarła. Bez niej ta chatka nie była już taka sama. Nie miałem serca posprzątać tych wszystkich rysunków. Wszystko zostało tak jak było, kiedy żyła. To dla mnie ostatnia pamiątka po niej – jeśli mnie rozumiesz.
Antek popatrzył na Starego Lulka i pokiwał głową.
- Widzisz Antku, dobrze jest mówić prawdę, to dobra cecha, ale z mówieniem prawdy jest trochę jak z mlekiem i kanką na mleko. Jeśli ktoś ma małą kankę, a wlejesz w nią dużo mleka wyleje się ono na ziemię. Jeśli ktoś ma dużą kankę, to i dużo mleka możesz wlać. Nadążasz? – zapytał Stary Lulek.
Antek przytaknął.
- Problem w tym – kontynuował Stary Lulek, że nigdy nie wiesz, jak dużą kankę ludzie ze sobą mają. Wyobraź sobie, że ludzkie emocje mieszczą się w takiej kance, której nie widać; kance na emocje. Może w tej kanie są już inne historie, przeżycia i smutki. Wtedy trzeba pomyśleć: ile ja mogę wlać tej mojej prawdy tak żeby nic się nie wylało.
- Marlenka chyba miała bardzo małą kankę, jeśli chodzi o Ptysia – powiedział smutny Antek.
Stary Lulek poparzył na niego ciepło. – A gdybyś dostał druga szanse, to co byś jej teraz powiedział?
Antek myślał długo i powiedział:
- Może… że kotki są wrażliwe na toksyny z roślin, ale nowoczesna nauka ma dobre rozwiązania?
Stary Lulek uśmiechał się szeroko.
– Dużo lepiej – powiedział.
Następnego dnia Antek zapukał do drzwi domu, w którym mieszkała Marlenka.
Marlenka otworzyła i zaprosiła go do środka.
- Ja się chciałem zapytać co z Ptysiem? – powiedział cicho.
- Lepiej – odpowiedziała Marlenka – jest u weterynarza na obserwacji.
Antek pokiwał głową.
– Dobrze słyszeć – powiedział – słuchaj, ja chciałem cię przeprosić. Bo jak wczoraj powiedziałem o tym, że Ptyś zdechnie, to nie wiedziałem, że masz małą kankę na mleko.
- Co? – Marlenka wybałuszyła oczy ze zdumienia.
- Ech, to długa historia, ale za to z morałem... Stary Lulek…
- Stary Lulek? Antek, czy ty się dobrze czujesz? Jaka kanka na mleko, co ma do tego Stary Lulek.
- Wszystko Ci wytłumaczę, idziemy na ryby? – zapytał
- Teraz? – zdziwienie nie opuszczało Marlenki.
- No teraz, teraz… - niecierpliwił się Antek – bierz wędkę, i tak pewnie nic nie złowisz, ale…. Antek ugryzł się w język, pomyślał chwilę, popatrzył na Marlenkę i dokończył: bierz wędkę, tym razem na pewno coś złowisz, a jak nie to na pewno następnym razem.
Dzień zapowiadał się cudownie. Niebo było bezchmurne, skowronki szybowały na tle błękitu, a nasza urocza dwójka pomaszerowała w kierunku jeziora.
Każde z nich z niewidzialna kanką w dłoni.
Leave a comment
0 Comments