Euforia
Saturday, May 30, 2020 | By: Edyta Gudbrandsen
Ostani dzień maja. Słońce jest ze mną od wczoraj i zostanie przez kilka dni. Dom pachnie ciepłym drewnem. Pościel przeciąga się w łóżku. Psy śpią przed domem. Pracownicy zabezpieczający skalną ścianę przy domu mają wolne. Cisza. Kawa smakuje jak szczęście. Szczęście, że się jest, że można tę pięknotę ogarnąć zmysłami. Że akurat teraz nie ma miejsca na niepokoje i zmartwienia. Po prostu nie ma.
Często myślę o tym, że nowoczesny świat stwarza nam możliwości do zamartwiania się. Nie tylko dlatego, że jesteśmy poddani różnym bodźcom, że żyje się szybko, ale również dlatego, że jesteśmy świadomi tego, że przechodzimy przez trudne okresy w życiu, nazywamy je po imieniu, stwarzamy im przestrzeń do istnienia.
Od zarania dziejów ludzie radzili sobie z traumami i trudnościami. Nikt nie mówił o depresji, diagnoza PTSD weszła do użycia w psychoterapii dopiero po wojnie w Wietnamie. Na przestrzeni wieków ludzie tracili bliskich, dobytek, byli przesiedlani, uciekali, przeżywali rozterki emocjonalne, kryzysy, wojny... A jednak większość tych, którzy przeżyli szła przez życie dalej, bez pomocy terapeutycznej, bez "wygadania się". Adresatem bólu i żałoby był często Bóg, jako ten, który mógł wesprzeć, zrozumieć i wynagrodzić ziemskie cierpienia po śmierci. Albo alkohol. Ludzie nie umieli regulować emocji, ani o nich rozmawiać.
Anthonovsky i wielu innych naukowców prowadziło badania nad tym, co sprawia, że jedni dają sobie radę lepiej z traumami życiowymi, inni gorzej albo wcale. Co sprawiło, że jedni odnaleźli sens życia po pobycie w Auschwitz, inni na zawsze pozostali z pytaniem: dlaczego ja?
Nie ma na to pytanie odpowiedzi. Złe rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom. Nie ma sensu i wartości w cierpieniu.
Moje rozważania dotyczą zwykłych ludzi, których życie wyznaczały pory roku, żniwa, temperatura, światło, praca... Tak jak napisałam w jednym z poprzednich tekstów, po przyjeździe do Norwegii mój kontakt z naturą stał się zupełnie inny. Dojrzały, pełen szacunku i świadomości, że jeśli na przykład nie wykorzystam słonecznego dnia na pracę dookoła domu, następny taki dzień będzie za jakiś czas. Poprzez moje doświadczenia zrozumiałam jeszcze bardziej jak ważne ramy kreowała natura i prace na roli. Człowiek nie miał komfortu siedzenia w domu i reflektowania nad tragedią. Musiał wstać o świcie i iść "w pole" bo od tego zależało przeżycie. Jestem przekonana, że natura wciąż ma taką moc, ale czy my wciąż z niej korzystamy? Gustav Carol Jung napisał kiedyś w liście do swojego przyjaciela, że drzewa i przyroda oferują lepszą terapię niż kozetka u psychoanalityka.
Czy ludzie pracujący na polu sto lat temu robili to, co ja robię teraz kiedy wyrywam korzenie perzu, noszę kamienie, ryję w ziemi? Czy wylewali szumowiny z głowy i mieszali je ziemią, tak by ją użyźniły. Wszyscy z Was, którzy kochają nature i pracę w ogrodzie rozpoznają się w terapeutycznym wpływie tych prostych czynności. Czasami mówię ludziom z którymi pracuję: idź pogrzeb w ziemi, poczuj jak pachnie, znajdź coś co przykuje twoją uwagę, naucz oczy rozpoznawać odcienie zieloności. Bądź przez chwilę. Po prostu bądź. Obudź zmysły, bo zmysły karmią duszę.
Przeszłości nie da się zmienić. Przyszłość dla wszystkich nas jest niewiadomą. Nie da się tego kontrolować. Ale można wpłynąć na to jak żyjemy teraz. Każdy dzień kreować tak by dawał nam poczucie posiadania władzy nad naszymi wyborami.
W gąszczu kognitywno - emocjonalno - behawioralno - filozoficzno - psychologicznej analizy zapomnieliśmy o prostocie istnienia. Nasze bycie jest częścią świata nas otaczającego, jesteśmy małą cząstką pasującą do całości, a nie cząstką do której świat musi się dopasować.
Niedaleko mojej wyspy, jest mniejsza wyspa. W 1930 roku 11 mężczyzn wypłynęło w morze na połów i nigdy nie wróciło. Populacja wyspy liczyła sobie wtedy 100 osób. Strata 11 mężczyzn była ciosem dla tak małej społeczności. Po tym wydarzeniu kobiety z wyspy zamknęły się w kościele na trzy doby. Trzy doby płaczu i żałoby. Kiedy wyszły z kościoła życie na nie czekało. Czas żałoby był zakończony.
Nie, to nie zawsze jest takie proste. Czasami nie jest. Czasami bolesne przeżycia zostawiają zbyt duże zniszczenia. Czasami cząstkę żałoby nosi się przez całe życie. Czasami próba zrozumienia angażuje wszystkie nasze siły tak, że nic więcej nie zostaje. Sztuką jest życie pomimo tego wszystkiego, co nas spotkało.
Czasami słyszę łzy kapiące w skalnej studni, ale tylko wtedy, kiedy ptaki przestają śpiewać.
Dziś chłonę słońce, chodzę boso, rysuję, wącham ciepłą psią sierść, piję białe wino, patrzę na moje uda w krótkich spodenkach, myśląc: no cóż mogłoby być gorzej, zahipnotyzowana patrzę na nieruchome listki brzozy. Przecież tutaj zawsze wieje. Zawsze! Zawsze?
Nie. Nie dziś.
#ludzie #mindfulness #życie #terapia #sztuka #blog #zmysły #salutogeneza #norwegia
0 Comments