Sigurthor
Friday, June 19, 2020 | By: Edyta Gudbrandsen
Korona wciąż przechadza się ciasnymi uliczkami Bergen. Korskirke, kościół wybudowany między 1120, a 1150 rokiem otwiera drzwi na godzinę każdego dnia, tak by potrzebujący napili się ciepłej kawy, porozmawiali, uczestniczyli w krótkim nabożeństwie. Kirkens Bymisjon ma ten kościół pod swoimi skrzydłami. Ponieważ wirus przewrócił rzeczywistość do góry nogami, większość wolontariuszy znalazła się nagle w grupie ryzyka z uwagi na wiek. Jest potrzeba by ci, którzy mają możliwość pomogli, nawet jeśli na co dzień pracują w innych oddziałach. Zgłaszam się z chęcią. Lubię Korskirke. Jest chłodną, cichą oazą w sercu Bergen, otoczoną kasztanami i żywymi rozmowami ludzi, którzy pogubili się w świecie i w życiu.
Korskirke ma w sobie dużo swobody. Mniej w nim bojaźni i mroku. Więcej otwartości, muzyki, dialogu i zapachu wafli. Wafle w Norwegii to odpowiednik polskich gofrów, tyle, że są dużo cieńsze i mają kształt czterolistnej koniczyny. Podaje się je z różnymi dżemami, kwaśną śmietaną, albo cukrem i cynamonem. Albo ze wszystkim naraz jeśli ktoś lubi.
Diakon Tone pokazuje mi miejsce z kawą. Będę dzisiaj panią od kawy. Biegnę do zakrystii po świeżą wodę. Ciśnienie jest słabe więc trochę to trwa; z uciechą wędruję oczami po starych zakamarkach. Zrobione na wymiar stare szafki… Zajrzeć? Wypada? Nie wypada. A zajrzę… Jakieś stare dokumenty, materiały z religijnym haftem.
Dwa termosy pełne kawy po prawej, woda po prawej, kubki jednorazowe, cukier, łyżeczki po lewej. Ciastka jakby ktoś chciał. Giffler, oreo i wielozbożowe. Rękawiczki na ręce. Ręcznik papierowy i płyn antybakteryjne za mną. Ołtarz przede mną z pięknym witrażem przepuszczającym czerwcowe światło. Jestem gotowa.
Trond zaczyna grać na trąbce zapraszając na południową modlitwę. Goście wchodzą do kościoła. Niektórzy idą od razu w moim kierunku. Kolega pilnuje by podchodzili pojedynczo.
- Czarną kawę poproszę.
Mój pierwszy gość jest szczupłym mężczyzną około sześćdziesiątki. Ma duży opatrunek na głowie. Jego policzki są zapadnięte i nieogolone, ale oczy patrzą bystro przez chłodne, niebieskie szparki.
- Cukier?
- Nie dziękuję…
Następna jest kobieta, którą nazywam Patti Smith, bardzo szczupła, wysoka, ciemnowłosa, z fryzurą trochę jak Małgosia z Lombardu. Patti ma na sobie dużo wisiorków i długich korali. Patti chce dokładnie trzy, kopiaste łyżeczki cukru do kawy i trochę mleka. Ona mi powie ile.
- Stop. Wystarczy – mówi.
Następny mały, starszy pan z siwą bródką w szpic. Instruuje mnie:
- Najpierw wsyp do kubka cztery łyżeczki cukru, potem dolewaj kawy, na koniec trochę mleka.
Traktuję to z największą powagą i traktuję jak rytuału. Mój gość jest zadowolony.
Po nim podchodzi zdecydowanym krokiem wysoki mężczyzna.
Patrzy na mnie błękitnymi oczami i się uśmiecha. Mówi, że zauważył mnie od wejścia, że było w moich oczach coś co sprawiło, że pomyślał: o!
Uśmiecham się. Jego akcent przypomina mi islandski, ale mężczyzna mówi bardzo szybko, więc w końcu nie jestem pewna.
- Jesteś z północnej Norwegii, Islandii?...
- Do you speak English? Sprechen sie deutsch? Parlez-vouz francais? – ja mówię w ośmiu językach, mam na imię Sigurthor, dużo podróżowałem…
Czyli jednak Islandia.
Wyciąga i pokazuje mi swoje prawo jazdy. Może jeździć wszystkim.
- Ja ci coś powiem – kontynuuje – Boga nie ma. Wszystko jest tutaj – kładzie rękę na sercu – to kim jesteśmy, dokąd zmierzamy wszystko jest chwilą, kościół jest w nas. Nie ma piekła, nie ma Boga. Jesteśmy my.
Ma naprawdę przystojną twarz, ale zepsute zęby i dłonie, którym przydałoby się porządne szorowanie.
Pyta mnie ile mam lat.
- Za dużo mówię. Uśmiecham się i pytam: - a ty ile?
- 56.
Nagle unosi dłoń i chwyta mnie za policzek, jak chwyta się bobasa. Dzieje się to tak szybko, że zdążam pomyśleć: kurwa wirus. Nie śmiem jednak odtrącić go.
Sigurthor patrzy mi głęboko w oczy i mówi: - to jest nic, to przemija. Ja jestem tobą, ty jesteś mną. Tak naprawdę jesteśmy jednym.
Surrealizm sytuacji nie przeszkadza mi w refleksji nad tym, że w pewnym sensie ma Sigurthor rację. Wiemy o sobie tyle, ile zdołamy dostrzec w oczach innych ludzi. Jeśli to dobry obraz, myślimy o sobie dobrze, jeśli popękany to my też mamy na sobie rysy i pęknięcia. Wielu z tych, którzy tu przychodzą przeglądali się tylko w popękanych lustrach.
- Masz telefon?
- yyyy mam, ale wiesz to mój prywatny, nie chciałabym dzielić z tobą mojego numeru, bo cię nie znam. Mówię to spokojnie i szczerze.
- Ok. Dam Ci swój. Zadzwoń, kiedy tylko będziesz chciała. Naprawdę. Albo napisz.
Szukam czegoś do notowania. Znajduję tylko papierowy, brązowy filtr do przemysłowego ekspresu do kawy, który użuwamy.
Sigurthor podaje mi długopis.
- Przyjdziesz za tydzień? – pytam
- Nie wiem.
Patrzy na mnie przez chwilę. Ma dobre, ciepłe, uważne spojrzenie.
Uśmiechamy się do siebie. Sigurthor zabiera kawę i wychodzi.
Minęły już cztery tygodnie. Od tamtego czasu Sigurthor nie pojawił się w Korskirke.
Numer zapisany na brązowym filtrze do kawy noszę w torebce.
0 Comments