Tu i teraz - najgorsze miejsce
Sunday, October 31, 2021 | By: Edyta Gudbrandsen
Bardzo wczesny niedzielny poranek. Obiecałam sobie systematyczność w pisaniu, ale życie targa moją spódnicą i co chwilę o coś pyta. I o czym ja będę pisać? Czym ja się mogę podzielić? To okropne uczucie bycia natrętnym wobec siebie i świata kładzie się pod kubek z kawą. Wchodzę na TV2 i norweski "taniec z gwiazdami". Oglądam jeszcze raz tango Ewy i Magnusa. Ewa jest polską tancerką, która jest w tym programie od wielu lat. W tym sezonie ma w końcu partnera na którego zasługuje. Ich rumba do "Take my breath away" pozbawi Was oddechu... "Zaprzyjaźniłam" się z Ewa na IG. Bardzo jej kibicuję i strasznie się cieszę z tego jak pięknie tańczy, wygląda i że dotarła do półfinału. Ewa potrafi również szyć, piec, robić pierogi i ma szkołę tańca w Oslo. A jest przy tym skromną i ciepłą osobą...
Poprzedni weekend spłyną deszczem. Nie wiem kto, Bóg czy jego kot zostawił przewrócone wiadro w progu i lało cały tydzień. Poprzednią sobotę i niedzielę siedziałam na kursie online. A ja z tych, co biorą rzeczy na poważnie. Więc kamera włączona, dźwięk włączony, mikrofon wyłączony, skupienie. A na dworze lało. I szarość nie zmieniała koloru na kubku, mimo, że wypełniałam go ciągle czymś nowym. Jakimś cudem udało mi się w ciągu 45 minut przerwy wstawić pranie, iść z psami na spacer, zjeść lunch i ugotować zupę warzywną, którą jadłam cały ten deszczowy tydzień. A tydzień był ciężki. Mr Th pojechał do Kristainsund pomóc przyjacielowi z dzieciństwa. Martin kupił dom, który tu się określa: z dużym potencjałem, czyli taki z którym możesz coś zrobić, jeśli masz dużo zasobów finansowych i jesteś urodzonym optymistą. Hm... Martin jest czarującym facetem, ale nie ma żadnej z wymienionych rzeczy. Więc sama, z deszczem roztrzaskującym się o skały. Wczesnymi porankami, zupą warzywną i bardzo chorym psem. Lord zachorował w czerwcu. Coś z sercem. Ostatnie tygodnie jakoś to wszystko przyspieszyło... Zaczął mdleć prawie każdego dnia. Jednego, deszczowego dnia poszłam z nimi na spacer, i tuż przed starym portem promowym, tam gdzie jest nasz końcowy odcinek upał Lord na ziemię. I tak leżał i skomlał, a Chelsea dreptała dookoła zdezorientowana. A ja usiadłam obok Lorda na asfalcie, wycierałam deszcz z mojej twarz i jego pyska i myślałam o tym jak dam radę zanieść go do domu. 34 kilo, a drugi pies przy nodze. Ale Lord zebrał siły i powolutku, jak staruszki podreptaliśmy do domu.
Tydzień był intensywny. W szpitalu rozpoczęłam zajęcia z grupą pacjentów z psychozą, druga grupa z tzw. psychiatrii ogólnej zaczyna w przyszłym. Miałam wiele spotkań z pacjentami indywidualnymi. Również z pielęgniarzem, który powiedział, że z tym jednym pacjentem to on będzie podczas całej sesji bo zdarzył się nieszczęśliwie, że ostatnio złapał kobiety za pierś i pośladek. O innej pacjentce zapomniała mnie poinformować moja koleżanka. I nagle spotykam na korytarzu pielęgniarkę z tą pacjentką całą we łzach bo NIKT o niej nie pamiętał, i NIKT jej nigdy nie pomógł i nie pomoże. Rozmowa zlana była łzami, a okno deszczem, ale na koniec okazało się, że ona ma ochotę spróbować popracować ze mną. Jeden dzień w tygodniu jestem w innym oddziale. Jadę do niego 1 godzinę i 20 minut w jedną stronę. Dwa spotkania z personelem. "Mam pacjentkę z Iraku, mogłabyś spróbować?" Jasne, cieszę się jeśli mogę popracować z ludźmi wielokulturowymi. Bardzo często otrzymują oni ograniczoną pomoc z uwagi na problemy w komunikacji, niechęć do tłumaczy, inne podejście kulturowe do chorób psychicznych itd. A jeszcze młoda pacjentka w psychozą, to może na następny tydzień? Ok. na następny.
Szybkie powroty do domu, bo nie wiem, jak Lord się czuje. Dzięki Bogu za tę zupę warzywną. Noce zarwane, bo Lord się źle czuje.
A świat ciągle pada. Pada w kałuże, na pysk. Wieczorami widzę nietoperza kołującego koło domu. Przemyka między kroplami jak wojownik ze Star Wars.
Jak tak dużo się dzieje, to dzieje się to, co ze wszystkimi ludźmi. Nagle gubi się jakąś ochronną kapsułę, która dostarcza tlen do duszy. Przeszłość się rozmazuje w niewyraźną masę w której ciężko widzieć cokolwiek pozytywnego, wyborom życiowym brakuje usprawiedliwienia, przyszłość staje się dziwnie odległa i mało klarowna. Liście spijają życie z deszczowej wody, ale choćby nie wiem ile wypiły nie zatrzymają przemijania. Myślę o moim psie. Głupim psisku, który był moim przyjacielem ostatnich dziesięć lat. Mój prywatny pomocnik ogrodnika szwędający się wszędzie za mną. Degustator morskich roślin i polskich kabanosów. Myśliciel. Widzę jak przemija. I nagle zdałam sobie sprawę z tego, że życie moich psów jest związane ze mną w szczególny sposób. W sytuacji, kiedy ma się dookoła o wiele mniej bliskich osób, zwierzęta wypełniają bardzo ważną przestrzeń. Ponad to, były one ze mną w czasie całej korony, i czasami myślę, że spacery z nimi były tym, co trzymało mnie w balansie.
I teraz kiedy z okna patrzę na dzban Boga, czyli ten wycinek krajobrazu, wyznaczający horyzont i przystanek dawnego portu który był końcowym odcinkiem naszych spacerów, czuję, że bycie tu i teraz jest najgorszym miejscem w którym mogę być. Mimo, że "tu i teraz" jest głównie używane w kontekście mindfulness, kontaktu z ciałem i świadomej percepcji, to właśnie teraz czuję, że chciałabym być tu mniej, a więcej w przyszłości; zobaczyć nadzieję. Na coś na co nie ma nadziei. Czyli na przemijanie. banalna prawda o życiu.
To ważne dla mnie odkrycie. Bo czasami jest tak, że tu i teraz wcale nie jest dobrze. I wtedy trzeba trenować podróże w czasie, używać narzędzi, które nas trochę oszukają, wyczarują coś innego przed oczami, zabiorą w inny świat, tak by przez chwilę dusza odpoczęła, by zmysły napełniły kieliszki i stuknęły nimi na nowe, które przyjdzie. Bo przyjdzie.
Zanim napisałam ten tekst obejrzałam tango Ewy. Nie wiem, czy to taniec był tym, czego potrzebowałam, by napisać tych kilka słów... Ale napisałam tekst.
Photo: 1 moje, 2 Tony Luciani, 3 Ewa Trela (Instagram: @ewatreladans)
Leave a comment
0 Comments