Dalai Lama
Sunday, December 06, 2020 | By: Edyta Gudbrandsen
Granatowy poranek z sino – błękitnymi szarfami na tle horyzontu. Przypomina mi on obrazy norweskich malarzy z XVIII wieku. Psiska nakarmione, druga adwentowa świeca zapalona. Kawa stygnie dziś szybciej niż zwykle, a to oznacza, że moje myśli wędrują dalej niż zazwyczaj, że jestem mniej w teraźniejszości, przy moim stole, z oczami patrzącymi na horyzont, który jest drugą stroną lustra. A za nią siedzi Dalai Lama.
Siedzi i się śmieje.
Kilka lat temu byłam na spotkaniu z Dalai Lamą w Oslo.
Z tego spotkania zapamiętam tylko, że wydał mi się niepoważny i że śmiał się cały czas i że ja wcale nie uważałam, że to co mówi jest śmieszne. Miałam wrażenie, że była wielka przepaść pomiędzy tymi, którzy spotkanie prowadzili, z pokorą i skupieniem, a infantylną prezencją Dalai Lamy.
Wyszłam z tego spotkania poirytowana i nie miałam odwagi o tym nikomu powiedzieć. Bo moja irytacja świadczyła więcej o mnie, niż o Dalai Lamie. Tak przynajmniej myślałam. Byłam poirytowana Dalai Lamą i samą siebie. Bo jakąż trzeba być ignorantką by podważać autorytet Dalai Lamy.
Cóż nigdy nie miałam problemów z podważaniem autorytetów. Jest to jedna z rzeczy nad którymi w życiu pracuję. Dużo nauczyłam się w Norwegii, gdzie autorytet ma wokół siebie mniej szumu, a więcej zawodowej spójności.
Ale wracając do Dalai Lamy.
Pytanie o to, dlaczego tak mnie denerwował jego śmiech towarzyszyło mi przez ostatnie lata. Musiał być jakiś sens w tym, że Dalai Lama który był tym kim był, zachowywał się w ten, a nie inny sposób. Po jakimś czasie – mając tylko powierzchowną wiedzę o buddyzmie - doszłam do dwóch konkluzji. Pierwszą było to, że śmiech był dla mnie oznaka braku szacunku, do tych wszystkich, którzy przyszli na spotkanie. Do tych, którzy pragnęli mądrości, oświecenia, mgnienia oka, które sprawi, że puzzle życia spadną na właściwe miejsce.
Druga konkluzja była taka, że poprzez to, że rozmowy o życiu były śmiechem życie wielu ludzi wydało mi się nieważne w oczach Dalai Lamy. Już wtedy pracowałam z ludźmi w kryzysie i pomyślałam sobie, że co taki facet owinięty obrusem podróżujący po świecie z przyklejonym uśmiechem może wiedzieć o życiu i ludzkich problemach. Myślałam o kontraście pomiędzy życiem, a tym jak je widzi Dalai Lama.
Minęło kilka kolejnych lat.
Dalai Lama śmiał się w moich myślach od czasu do czasu, ale czasami łapałam się na tym, że widzę jak jego uśmiech niknie w zwolnionym tempie i po chwili widzę już nie jego uśmiech, ale oczy. Po śmiechu zostało echo, ale oczy wciąż patrzyły na mnie. Patrzyły w sposób, który pokazywał mi ogrom odpowiedzialności za moje życie, za to jak spotykam innych ludzi, jakim jestem człowiekiem. Jakie mechanizmy w moich reakcjach powodują zmiany w moim otoczeniu. Ten surrealistyczny dialog z Dalai Lamą stawiał pytania o to, co mogę zrobić, by być lepszym człowiekiem. Co mnie więzi, a co dodaje skrzydeł? Jak lepiej pracować nad sobą, by zanim człowiek zacznie coś robić, zanim otworzy usta by coś powiedzieć, potrafił wybiec w przyszłość i zobaczyć rezultat swoich działań. Jak przekuć nieforemną, mentalną bryłę w logiczną rzeźbę. Tego uczę się cały czas i próbuje nauczyć innych.
Po jakimś czasie Dalai Lama stał się odległym wspomnieniem. Upływ czasu, wiedza, doświadczenia i przemyślenia doprowadziły mnie do miejsca, gdzie świadomość przemijania stała się dla mnie wsparciem i paradoksalnie dała swego rodzaju poczucie spokoju. Bo jeśli coś jest nieuchronne, to wiele zmagań można sobie odpuścić. Nie mam na myśli obojętności życiowej, a jedynie wykorzystanie energii na to, co sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi dla siebie i dla innych. Przemijanie jako coś nieuchronnego dało mi możliwość spojrzenia na moje życie i weryfikacje tego kim jestem i czego potrzebuję. A potrzebuję naprawdę niewiele. Tak jak i my wszyscy. Nic z tego, co nas otacza nie zostanie zabrane w dalszą podróż. Świadomość tego, że większą siłę sprawczą ma to, kim jestem dla innych, niż to co posiadam sprawiło, że zrozumiałam, że życie można podróżować z jedną walizką. Że czasami obrus i uśmiech wystarczy.
Metafory obrusu użyłam spontanicznie, a teraz, w rytm pisania widzę jak symboliczna jest ta metafora. Bo jeśli zadam pytanie: co jest w życiu najważniejsze – wielu z nas odpowie: rodzina, pokarm, bezpieczeństwo, pokój… A to wszystko, dla milionów ludzi na całym świecie zamyka się w ramach wspólnego posiłku, przy stole, gdzie ramy wyznacza obrus.
Biały obrus. Ten z sianem pod spodem. Albo kolorowy. Po babci, albo z Ikei. Albo tylko w myślach.
I nagle obrus rozwinął skrzydła jak ptak.
2 Comments
Feb 10, 2021, 12:17:57 AM
Edyta - Dziekuje :) Twoj feedback duzo dla mnie znaczy. Mobilizujesz mnie do wpisu do ktorego nie moge sie zabrac. Moze dzis sie zmobilizuje? ;) Sciskam
Feb 9, 2021, 10:23:48 PM
Karolina - Jest 6.16 skonczylam czytac (przeczytalam to juz 3 razy chyba sobie wydrukuje) Wzruszam sie za kazdym razem kiedy to czytam.