Dzieci z Fortepianu
Sunday, November 29, 2020 | By: Edyta Gudbrandsen
Dziś pierwsza niedziela adwentu.
Zapalam pierwsza świeczkę. Ranek jest ciemny, a w oddali, zamiast horyzontu widzę światła na sąsiedniej wyspie.
Odkąd przyjechałam do Norwegii czas adwentu stał się dla mnie bardziej wyjątkowy. Mam wrażenie, że dał mi możliwość rozciągnięcia granic oczekiwania i objęcia nimi wielu innych aspektów życia. Moja praca nie pozostaje tu bez znaczenia. Okres przedświąteczny to czas, kiedy różnice w społeczeństwie są bardziej wyraźne, samotność trudniejsza, a relacje międzyludzkie wystawione są na większą próbę. Od kilku lat moją wierną towarzyszką adwentu jest Hildegarda, którą poznałam dzięki przyjaciółce ze studiów Kaline. Hildegarda śpiewa mi każdego ranka przez cały adwent. Oczywiście, czasami musi Hildegarda ustąpić miejsca „Last Christmas” bez których nie ma świąt, tak jak nie ma świąt bez Kevina.
Poranki na północy są ciemne i ciche. I chyba właśnie w tej mrocznej ciszy najłatwiej mi odnaleźć drogę do mojej duszy. Objąć myślami rok, który ma się ku końcowi, podziękować za dobre rzeczy, które się wydarzyły, pomyśleć o bliskich i przyjaciołach. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość splatają się w tym mroku delikatniej. Trzy postaci czasu. Jak trzy postaci Boga.
Hildegarda śpiewa mi o Bogu cały miesiąc, ale „mój” Bóg zmienił się bardzo przez te lata. Jest w nim mało tego w czym wyrosłam, dużo tego, czego doświadczyłam i ludzi, których spotkałam. Niedawno, w chwili wielkiego smutku odkryłam, że kiedy odkurzam nie słyszę swojego głosu, więc pomyślałam, że pogadam sobie z Bogiem, i ze mu powiem, że jakby kiedyś rozważał duchową zapomogę to teraz jest dobry moment. Łzy kapały, a ja sobie odkurzałam i gadałam z Bogiem.
Ale wiecie, jeśli mnie ktoś zapyta czy wierzę w Boga, wciąż odpowiadam, że nie wiem.
I widzicie takie jest życie, to jest tak naprawdę wpis o nieopublikowanej nigdy bajce „Dzieci z Fortepianu”, która napisałam kilka lat temu i która czekała w szufladzie i czekała…
Teraz myślę, że może miała czekać. Na rok 2020, który przewrócił nasze życie do góry nogami. Miałam plany by ją wydać po polsku i przetłumaczyć na norweski, ale nigdy nie było na to czasu. W tym roku, kiedy prawie wszystko dzieje się online, pojawiły się dla bajki nowe możliwości. Przygotowałam wersję elektroniczną opowieści.
Poniżej możecie przeczytać fragment z bajki. Myślę, że dla dzieci poniżej 6 lat może być trochę trudna, ale to kwestia indywidualna. To Wy znacie swoje dzieci. Bajkę mogą też przeczytać dorośli. Ja zawsze zachęcam rodziców i dorosłych generalnie do zabawy, czytania bajek i spontaniczności. Zabawa to jedna z najlepszych form relaksu i terapii
Sprawa jest prosta. Jeśli mieszkasz w Norwegii złóż zamówienie wpłacając przez vipps kr 50 na nr 45291073
Jeśli mieszkasz w Polsce złóż zamówienie na: post@edytagudbrandsen.com
I na koniec jedna ważna rzecz. Co pamiętacie z Waszych świąt? Zamknijcie oczy i pomyślcie jak zapamiętaliście święta Bożego Narodzenia z Waszego dzieciństwa. Pomyślcie o kilku najważniejszych rzeczach.
Za kilkanaście, kilkadziesiąt lat Wasze dzieci będą myślały podobnie. Więc jeśli martwisz się prezentami, przestań. To nie one będą zapamiętane. A jeśli Ci czegoś w dzieciństwie brakowało, to spróbuj to zrobić teraz. Wciąż jesteś tym dzieckiem, które pamięta święta i które niespełnione marzenia w sercu.
Niespełnione marzenia to ciekawy temat. Pewnie na inny post ;)
Spokojnego, pełnego dobrych refleksji adwentu.
„Dzieci z Fortepianu” - fragment
„Któregoś dnia Edwina siedziała jak zwykle pochylona nad kartką papieru. Na górze, w gościnnym pokoju dokazywała mała sowa, a w kuchni jeż mościł się do spania. Zwierzęta przybłąkały się jakiś czas temu i zostały. Jak wszystkie, które przybłąkiwały sie do drewnianego, białego domku. Czasami Edwina podnosiła głowę i uśmiechała się do tych odgłosów, kręcąc w niedowierzaniu głową; że też takie małe stworzenia mogą narobić tyle hałasu. Pióro na atrament odziedziczone po prababci zgrztało po papierze, gdy nagle Edwina usłyszała dziwny dźwięk. Ni to pukanie, ni to ocieranie się o drzwi. Otulając się długim, ciepłym swetrem wstała i nastawiała uszu. Poprawiła okulary na nosie jakby miało jej to pomóc lepiej słyszeć. Właściwie to było tak, że bez okularów Edwina widziała równie dobrze, więc nosiła je prawdopodobnie dla ozdoby, albo dlatego, że uwierzyła, że ich oprawki były zrobione na Południu Kontynentu przez tajemniczą artystkę.
Podeszła do drzwi zdziwiona, zastanawiając się kto to może być o tak późnej porze. Przekręciła klucz w zamku, który zgrzytnął z wysiłkiem. Gdy uchyliła drzwi zobaczyła renifera Kristoffera. Cóż go mogło sprowadzać o tak późnej porze?
- God Kveld (czyt. Gu Kwel – dobry wieczór) – powiedzial w języku Północy Kontynentu – dostałem paczkę dla ciebie. Przyszła wczoraj. Ten cykor lis - mając na myśli swojego współpracownika Frederika - miał wczoraj służbę wieczorem, ale powiedział, że boi się iść z paczką, więc ja musiałem ją zabrać, stąd opóźnienie – dodał zwieszając w zakłopotaniu łeb.
- Och, nic nie szkodzi – powiedziała Edwina – ale ja nie spodziewałam się żadnej paczki, od kogo ona może być? – zadumała się.
- Tego to ja już nie wiem- odrzekł Kristoffer drapiąc się kopytem w poroże – pewnie w związku z Bożym Narodzeniem – dodał.
- Bożym Narodzeniem? – powtórzyła Edwina
- Ehm, ehm – sapnął renifer wydmuchując parę z pyska – Jest za trzy dni, masz choinkę? – zapytał.
- Choinkę? – powtórzyła jak papuga Edwina.
- Choinkę, choinkę. Piszesz tylko i piszesz, a choinki nie masz. Myślisz, że my będziemy pracować również w święta? Na pewno nie – rzekł stanowczo renifer – ja już powiedziałem do szefa: Olav jak chcesz to sobie pracuj w Boże Narodzenie, ja muszę do dzieciaków i żony, poza tym kuzyn przyjeżdża z Alaski, kiedy ja mam to wszystko ogarnąć?
- Oczywiście, rozumiem … – rzekła współczująco Edwina – Tyle pracy... Ale w święta pracować nie wolno.
- Ba! Owce na sortowni listów też tak powiedziały – rzekł Kristoffer – to jest paczka – podał mały kartonik – proszę pokwitować o tu – wskazał puste miejsce na skórzanej płachetce. Edwina nabazgroliła coś, kwitując tym samym odbiór paczki.
Kristoffer ukłonił się majestatycznie i zniknął w mroku zostawiając po sobie drobinki śniegu wymiecione spod kopyt. Pisarka trzymała przez moment kartonik w rękach wpatrując się w ciemność za drzwiami i wsłuchując się w wieczorne odgłosy. Płatki śniegu wirowały osiadając leniwie na swetrze i bamboszach. Niektóre – te mało rezolutne – lądowały na dłoniach by zaraz się roztopić. Edwina odetchnęła głęboko, odwróciła się na bamboszowej pięcie i znikneła w łagodnej poświecie bijącej od księżyca.
Kobieta położyła pakunek na sekretarzyku i poszła do kuchni po nożyczki. Jeż już spał. Zdążyła zauważyć, że w końcu po długich namowach nabazgrolił swoje imię na skrzynce: - „Morten – przeczytała pisarka i uśmiechnęła się. – śpij dobrze Morten”. Wzięła z szuflady nożyczki i wróciła do salonu. Obejrzała raz jeszcze kartonik w poszukiwaniu nadawcy, ale śnieg topiący się na jego ścianach zamazał litery, całe szczęście, że jej adres pozostał czytelny. Przecięła sznurek i otworzyla kartonik. Był wypełniony delikatnym jak płatki kwiatów papierem. Zanurzyła dłoń i wyczuła mały kształt. Rozwinęła papier, a jej oczom ukazała się mała figurka chłopca, który trzymał rozłożoną książkę. Miał około dziesięciu centymetrów wzrostu i szarą, wełnianą czapeczkę. Edwina sięgnęła po kolejny pakuneczek. Tym razem papier skrywał figurkę dziewczynki. Przez ramię miała przewieszony koszyk z jabłkami, a w wyciągniętej dłoni, jeden rumiany owoc. Dziewczynka miała na sobie płaszczyk i czapę z puchatymi wykończeniami. Kolejna figurka przedstawiała chłopca, który niósł skrzynkę pełną jabłek. Była on tak ciężka od dorodnych owoców, że chłopiec aż nogę do góry uniósł, żeby nie stracić równowagi śmiejąc się przy tym serdecznie. Ostatnia figurka była małym grajkiem. Chłopiec opatulony był w wełniany szal i trzymał w ręku trójkąt muzyczny. Edwina rozejrzała się po salonie. Gdzie by je tu postawić – zapytała samą siebie? Jedynym rozsądnym, nie zagraconym miejscem wydawał się biały fortepian.”
0 Comments