Kobiałka z kobietami
Monday, August 10, 2020 | By: Edyta Gudbrandsen
Żar leje się z nieba. Ponad trzydzieści stopni. Mama przytargała z piwnicy patent z zeszłego roku. Cienkie płaty styropianu, którymi przysłoniła okna. W zeszłym roku byłam tu też w sierpniu. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że babci został tylko miesiąc. Mama robiła wszystko, by temperatura w pokoju, który prawie cały zajmowało szpitalne łóżko nie przekraczała dwudziestu pięciu stopni.
Na cmentarzu próbujemy ogarnąć, powyrywać chwasty, zamieść... Gorąc sprawia, że pot leje się strumieniami. Babcia uśmiecha się ze zdjęcia. Wielki pająk niesie przed sobą muchę. Ta nagle wyrywa się. Leci pod pobliski nagrobek. Nagle zawraca. Gdzie lecisz głupia?! Mucha lata nad pająkiem, zlatuje w dół. Patrzę na tę nielogiczną scenę rozgrywającą się przy moich zakurzonych stopach. Po chwili widzę, że coś się nie zgadza. To nie pająk niesie muchę, to mucha ciągnie pająka. Mała, czarna mucha wciąga wielkiego czarnego pająka pod nagrobek. Świat stanął na głowie. Czy ktoś to kręci?
Rankami patrzę na słodkie, zaspane twarze moich bratanic, dziesięcio i dwunastoletniej. Ciągną za sobą krzesła do maciupeńkiej kuchni mojej mamy. Siedzimy tam sobie wszystkie, jemy śniadanie i gadamy o pierdołach. Mama otwiera goździki z 1995 roku i wyławia z pomiędzy przepisów kulinarnych wycinek z gazety. Goździki pachną cudnie. Niemożliwie intensywnie. Przesiedziały w ukryciu ponad dwadzieścia lat. To chyba jedyna rzecz, która przeciwstawiła się upływowi czasu.
Wieczorami spotykam się z kobietami, które były w moim życiu ważne, ale z którymi straciłam kontakt. To, że więzi między ludźmi rozluźniają się z różnych przyczyn jest oczywiste, ale ja nie ustaję w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, na ile ja sama jestem za to odpowiedzialna i czy to czas, życiowe wybory, priorytety czy zwykłe lenistwo za tym stoją. Dzielenie kilku tygodni na wszystkie ważne osoby to misja z góry skazana na niepowodzenie. Nigdy nie ma wystarczająco czasu na wszystko, dla wszystkich. Zawsze pozostaje niedosyt, jak mówi Ania, którą odwiedziłam po siedmiu latach w jej pięknym domu. Domu otoczonym bujną, polską naturą. Domu, gdzie zioła pachną jak stare księgi, maliny i borówki są słodkie jak miód, a żaby tak piękne jakby żywcem wzięte z bajek. Dom, który stoi w miejscu o którym mąż Ani szukający miejsca na budowę powiedział: na pewno nie tu. Więc może to prawda, że to miejsca wybierają nas, a nie my miejsca? Ale Ani nie odwiedziłabym gdyby nie Marta. Ach Marta. Kobieta dynamit. Kobieta z kuchnią w której wyrastają ludzie, potrawy, sytuacje. Kobieta od ziół, kur i papierówek. Marta zabrała mnie do Ani, a potem jeszcze do siebie. W domu Marty kobiety czują się kobieco, a księżyc nadyma się by im zaimponować. Ona też ma żyworódkę. Tak jak moja mama. A żyworódka jest na wszystko. Zwłaszcza na rany.
Ileż my ich mamy. Te na ciele i te na duszy. Idziemy z Agnieszką brzegiem morza. Plaża jest piękna, prawie pusta. Trawy wychwytują nasze szepty. Piach marszczy nos. Znam Agnieszkę "od małego". Jako dzieci bawiłyśmy się na choinkowych imprezach Rejonu Dróg Publicznych (!), a w liceum oglądałyśmy katalogi Quelle i czytałyśmy Harlequiny z podziałem na role. Do tej pory mamy na to niezłą fazę i nie znam nikogo, kto się przy tym dobrze nie ubawił. Aga jest artystką, utalentowanym rysownikiem. Obie wyszłyśmy na ludzi mimo tych harlequinów ;)
Rano pijemy kawę i jemy śniadanie królów. Wszystko czego nie zjedliśmy w nocy, plus ser, dżem i takie tam. Rozmowy o polityce, równości płci, muzyce, sztuce. Jest z nami Michał, mąż Agi, ale to wpis o kobiałce kobiet więc...
Kilka dni później Karolina. Karolina z Różanej, bohaterka jednego z felietonów. Szybka wymiana zdań. Za szybka. Ja w drodze, ona w drodze. Ona z wózkiem, w którym niecierpliwi się maluszek. Gorąc niemiłosierny. Rozmawiamy o jej ślubie. Korona tyle pozmieniała. Karolina spina sytuację klamrą rozsądku. Karolina jest dorosła. Nie znam jej dorosłej. Paplamy o starych dziejach, o moim pisaniu. Wspominam o blogu. Wieczorem wymieniamy kilka wiadomości na Insta. Dostaję zdjęcie felietonu i słowa o tym, że Karolina będzie tu zaglądać, i że czytanie będzie jej czasem dla siebie; co może być dla mnie cudowniejsze niż słowa mamy z dwójką małych dzieci, że poświęci kilka minut z jej czasu na przeczytanie tekstu na moim blogu. Dziękuję.
Jutro jadę do Ani i Agnieszki (he he ile tych Agnieszek i Ań) które pracowały ze mną w sklepie. Tym sklepie, z którego obserwacje wygrały konkurs Zwierciadła. Jutro zobaczę się też z Alinką z kołobrzeskiego Five o'clock... Spotkanie, które zawsze jest magiczne.
Tym razem kobiety wysypują się z mojej kobiałki jak dojrzałe, piękne truskawki. Mądre i zdolne. Starające się odnaleźć sens w świecie, który je otacza. I ja tak patrzę i dziwię się jak one to robią. I cieszę się, że przez moment mogę być częścią świata, który był i jest również moim światem. Cieszę się, że mogę być w tej kobiałce. A kobiałka kojarzy mi się też z moją wielką miłością. Miałam wtedy 13 lat, a on chyba 19. Jego rodzice mieli pole truskawek. Poszłam tam niby zbierać truskawki i zarobić wakacyjne pieniądze, ale prawda była taka, że miałam nadzieję go zobaczyć. Ale to już inna historia. Inna kobiałka.
2 Comments
Aug 14, 2020, 5:04:28 AM
Edi - Dziękuję Aniu i mam nadzieję, że do miłego... Ściskam mocno.
Aug 13, 2020, 3:35:26 PM
Ania - Edi, miło mi się Ciebie czyta , dziękuję za spotkanie i miłe słowa . Doskonale dostrzegasz i wyrażasz wdzięczność za drobiazgi, które nas otaczają, stwarzają i określają. Ściskam serdecznie. Ania S