Najpierw kochały się nasze płaszcze
Saturday, September 19, 2020 | By: Edyta Gudbrandsen
Dawno, dawno temu Twój Styl, który był w latach 90-tych prawie wszystkim, czego nowoczesna kobieta potrzebowała, organizował konkurs poetycki. Nagrodą główna, a może tylko sponsorem, a może to była tylko reklama, był Tresor, zapach Lancome. Tresor był moim marzeniem, na które nie było mnie stać i musiałam zadowolić się podróbkami, których było wtedy na rynku wiele.
Chyba nawet wysłałam na ten konkurs jakiś wiersz, bez powodzenia niestety. Za to wiersz, który wygrał był cudowny. Próbowałam go bezskutecznie odszukać na internecie. Pamiętam, że zaczynał się jakoś tak: "Najpierw kochały się nasze płaszcze..." a kończył tak "... i pasażera bez biletu pod pomarańczową sukienką". Cudo.
Dziś rano wypuszczałam psy na dwór. Gdzieś pomiędzy klamką, a zawiniętym dywanem minęłam przytuloną parę. Dwa kapelusze. Przez moment poczułam, że to nie one wiszą u mnie, tylko ja przyszłam z wizytą do nich... Po chwil ujrzałam je w kontekście zdjęć wiszących na ścianie. Do głowy przyszło mi pytanie: a kiedy płaszcze kochają się po raz ostatni? Czy ciepłe swetry śpią w swoich objęciach nawet po śmierci ich właścicieli. Jak to jest tulić do siebie coś, co już nie istnieje, wchłaniać zapach ciała z wełnianych włókiem... Nagle nieżywe przedmioty wydały mi się bardzo rzeczywiste. Z pamięcią, wspomnieniami zebranymi w plisy i zakamarki. Na zewnątrz pada od tygodnia.
Ranki bywają teraz chłodne. To taka pora roku, kiedy powietrze pachnie czasami wiosną, tak jak na wiosnę zdarzają się dni, które pachną jesienią. Po drodze do fiordu mijam dziki ogród. Tak go nazwałam. Duże, otwarte zagłębienie przy drodze ogrodzone skałą po jednej stronie, dzikimi drzewkami po drugiej, zwieńczone palmami paproci. Chodzę do dzikiego ogrodu, bo tam jest trawa, którą uwielbiają psy. Ja też go lubię, bo jest... dziki. Ogród należy do sąsiada, który nazywa się Helge Fauskanger. To świetny pisarz, bardzo mądry człowiek - wykłada chyba w Bergen na uniwersytecie - i - tu niespodzianka - znany na świecie specjalista od języka elfów. Helge nie jest osobą z którą łatwo nawiązać kontakt i nie jest też zbyt rozmowny. Czasami myślę o tym, czy nie obserwuje mnie z okna i nie wkurza się, że tak się po tym ogrodzie szwędam, ale wolę myśleć, że się cieszy. Bo ja tam zawsze coś znajdę, zdjęcie zrobię... Może nawet Helge myśli cóż ja tam fotografuję, przecież tam ciągle to samo. Otóż nie to samo, ale trzeba mieć oczy otwarte żeby widzieć zmiany, i nie bać się cieszyć drobiazgami.
Jakaż wielka radość była, kiedy odkryłam kilka tygodni temu, że te dzikie drzewka porośnięte mchem okazały się być śliwkami. Teraz mam taki rytuał, że chodzę tam, psy jedzą trawę, a ja śliwki. Ale to jeszcze nie wszystko. Bo to nie są po prostu śliwki. To są śliwki z ogrodu kogoś kto zna język elfów! To są śliwki, które pachną nocą, i wczesnym porankiem, które są przyprawione deszczem, wychłodzone wiatrem od fiordu... W ich gałęziach wciąż bzyczą pszczoły, mimo, że temperatura bardzo spadła. Wkładam głowę pomiędzy konary i czuję jakbym była w innym świecie. Intensywność dźwięku jest imponująca. Delikatne wypustki mchu porastającego gałęzie wibrują. Właściwie to te mroźno-zielone szydełkowania mchu sprawiły, że nazwałam ten ogród dzikim...
Te śliwki traktuję jak dar. Każdego dnia cieszę się tym, że zerwę i je zjem. To podziękowanie od dzikiego ogrodu za wizyty i za zdjęcia. Ale ja dostaję więcej. Ja mam w darze chwilę smaku, chwilę na ukojenie zmysłów, na podziękowanie za to, że jestem, że żyję, że moje oczy widzą, a uszy słyszą. Moment bycia dokładnie tu i teraz. Moment na świadomość, że istnieję i że przez chwilę jestem częścią dzikiego ogrodu, który tylko dla mnie znaczy to co znaczy, tak jak inne mikro światy znaczą co innego dla innych.
Wracam do domu z jedną śliwką w kieszeni. Dłonie są mokre i zimne. Pada. Zakochane kapelusze wciąż przytulone. Opowiem im om dzikim ogrodzie.
1 Comments
Sep 20, 2020, 5:06:56 PM
Aga - ❤️ (ja mam ‚swoje’ jeżyny z zielonego zakątka :) )